Idzie wiosna pora się zmobilizować do pracy. Na blogu wieje pustką i nudą. Jakoś straciłam wenę do pisania, pokazywania choć nadal dziergam tylko trochę mniej. Kłopoty z barkiem ograniczają mój zapał do robótek.
Zamiast więc dziergać wszystko pruję. Za małe swetry- przecież już nigdy nie schudnę tak aby w nich się zmieścić. Sweterki wnuków których czasem nie założyły ani razu. Szaliki, czapki, chusty, poduszki, kocyki, torebki, serwety leżą nie używane więc są niepotrzebne. Próbowałam je rozdać rodzinie ale nikt ich nie chce. Za duże, za małe, za krótkie, za długie, nie modne, nie w tym kolorze, nie z tego materiału . Zresztą rodzinę mam niewielką bo los nas rozrzucił po świecie. Ciuszki szyte, kupione w sklepie, spakowałam i zawiozę potrzebującym. Wszystko co dziergane pruję, piorę, prostuję. Przyda się do zrobienia nowych projektów które dużo łatwiej wykonać gdy nie trzeba mieć gotówki na materiał. Prucie własnej pracy jest jednak bardzo depresyjne bo trzeba odganiać myśli w rodzaju : nie rób nic więcej, nikomu to nie jest potrzebne.
Żeby odganiać złe myśli atakujące mnie podczas prucia w przerwach miedzy pruciem kolejnych prac wydziergałam sobie chustę.
Czy jest mi potrzebna? To sprawa dyskusyjna ale mam stary błękitny płaszczyk więc będę mieć do niego nową chustę. Włóczka pruta, wcześniej był to szalik z frędzlami na końcach. Składu nie pamiętam to jakaś mieszanka wełny, moheru i jakiegoś syntetyku który to razem trzyma. Kolor też jakiś nieokreślony. Szalik mi się znudził i nie używałam go więc poszedł do prucia. Pruło się kiepsko jak wszystkie mohery ale był na szczęście luźno robiony. Wydziergałam teraz z niego chustę. Nie pytajcie o wzór, schemat bo go nie ma. Włóczki było mało bo to przecież był tylko szalik. Na chuście z pstrokatej włóczki wzorów nie widać. Część chusty jest gładka, na części zrobiłam małe fale i dziurki.
Z frędzli zrobiłam 3 chwościki , dołożyłam drewniane koraliki i powstało takie coś jak na zdjęciach. Chusta niezbyt wielka 150 x 70 ale do wiosennego płaszczyka w sam raz. Włóczkę wykorzystałam w całości. Sama siebie przekonuję, że prucie nie jest takie złe.
Zamiast więc dziergać wszystko pruję. Za małe swetry- przecież już nigdy nie schudnę tak aby w nich się zmieścić. Sweterki wnuków których czasem nie założyły ani razu. Szaliki, czapki, chusty, poduszki, kocyki, torebki, serwety leżą nie używane więc są niepotrzebne. Próbowałam je rozdać rodzinie ale nikt ich nie chce. Za duże, za małe, za krótkie, za długie, nie modne, nie w tym kolorze, nie z tego materiału . Zresztą rodzinę mam niewielką bo los nas rozrzucił po świecie. Ciuszki szyte, kupione w sklepie, spakowałam i zawiozę potrzebującym. Wszystko co dziergane pruję, piorę, prostuję. Przyda się do zrobienia nowych projektów które dużo łatwiej wykonać gdy nie trzeba mieć gotówki na materiał. Prucie własnej pracy jest jednak bardzo depresyjne bo trzeba odganiać myśli w rodzaju : nie rób nic więcej, nikomu to nie jest potrzebne.
Żeby odganiać złe myśli atakujące mnie podczas prucia w przerwach miedzy pruciem kolejnych prac wydziergałam sobie chustę.
Czy jest mi potrzebna? To sprawa dyskusyjna ale mam stary błękitny płaszczyk więc będę mieć do niego nową chustę. Włóczka pruta, wcześniej był to szalik z frędzlami na końcach. Składu nie pamiętam to jakaś mieszanka wełny, moheru i jakiegoś syntetyku który to razem trzyma. Kolor też jakiś nieokreślony. Szalik mi się znudził i nie używałam go więc poszedł do prucia. Pruło się kiepsko jak wszystkie mohery ale był na szczęście luźno robiony. Wydziergałam teraz z niego chustę. Nie pytajcie o wzór, schemat bo go nie ma. Włóczki było mało bo to przecież był tylko szalik. Na chuście z pstrokatej włóczki wzorów nie widać. Część chusty jest gładka, na części zrobiłam małe fale i dziurki.
Z frędzli zrobiłam 3 chwościki , dołożyłam drewniane koraliki i powstało takie coś jak na zdjęciach. Chusta niezbyt wielka 150 x 70 ale do wiosennego płaszczyka w sam raz. Włóczkę wykorzystałam w całości. Sama siebie przekonuję, że prucie nie jest takie złe.