Obserwatorzy.

wtorek, 25 września 2018

Różana serweta.

        Nie gustuję w  szydełkowych serwetkach. Nie mam ich w domu więc robię je tylko dla tych  co do których mam pewność, że  lubią takie ozdoby i będą ich używać. Inaczej do szkoda pracy i zaangażowania. 
    
  Czasem jednak znajdę jakiś fajny  wzór  i skuszę się na dzierganie. Szydełkową dużą różę   znalazłam już dawno. Zastanawiałam się do czegóż by mi się mogła taka koronka przydać  bo serwetki nie chciałam mieć. Biały kordonek miałam,  szydełko  zawsze jest pod ręką wydziergałam więc filetem szydełkową różę. Wzór trochę zmodyfikowałam  aby róża była taka bardziej kształtna, dodałam też wykończenie wkoło  którego w oryginale nie było.





  Serweta wyszła duża choć dziergałam  kordonkiem 10 i szydełkiem 1,5 . Rozmiar po krochmaleniu  i  naciągnięciu to  ok. 42 x 34 cm.



      Serweta chwilę u mnie pobyła ale ponieważ nie wymyśliłam do czego by  ją zużyć bo na stole jej nie chciałam   postanowiłam ją podarować.  Ostatnio  byłam w domu gdzie szydełkowe serwety  były  ozdobą wszystkich stolików i to ten dom wybrałam na nowe miejsce  dla mojej pracy. Mam nadzieję, że prezent się spodobał i co ważniejsze będzie używany.



A tu zdjęcie z moim ulubionym wężem, nie jest to pyton ale cudna drewniana zabawka skonstruowana w taki sposób, ze ruch węża do złudzenia przypomina pełzanie prawdziwego gada.




sobota, 22 września 2018

Maglownik Babci.

        Za oknem widać jesień. Czas wrócić do domku, do ciepłego kącika z włóczkami, szmatkami, szydełkami itp. niezbędnymi do życia rzeczami. Przez wakacje   dziergałam i szyłam  niewiele, bo to i gorąco było  i wyjazdów dużo a i zdrowie trochę musiałam podreperować. Postaram się  wrócić do bloga bo strasznie go zaniedbałam.

Dziś sentymentalne wspomnienia. 
       Jak się ma tyle lat co ja to się wie  co to jest maglownik. Młode pokolenie  nie kojarzy tego z   określenia więc wyjaśniam, że to spory kawałek płótna lnianego w który zawijało się długi  wałek z nawiniętą na niego pościelą, ręcznikami, ściereczkami, obrusami. Taki wałek trafiał do magla gdzie  to wszystko było "prasowane"  czyli  ściskane w prasie. Magiel to było kiedyś miejsce spotkań towarzyskich. Jako dziecko pamiętam  moje  wyprawy z Babcią do magla. Duże stoły na których kobiety  nawijały czyściutkie, wykrochmalone rzeczy. Zresztą  nawinięcie  wszystkiego tak aby zostało zmaglowane równiutko i bez zagnieceń to była sztuka.
      Babcia już dawno patrzy na mnie z przestworzy ale  po śmierci Mamy znalazłam w szafce  starannie złożone lniane płótno. Pewnie bym na nie nie zwróciła uwagi bo Mama zbierała różne szmatki gdyby nie jeden szczegół. Otóż płótno miało obszyte brzegi i wyhaftowane literki. Babcia lubiła haftować, szczególnie haft richelieu. Maglownik był  obszyty lamówką z  kolorowego materiału i miał haftowane inicjały Babci. Kiedyś nawet takie "zwykłe"  przedmioty były upiększane i jakoś nikomu nie przychodziło do głowy, że to zupełnie niepotrzebna strata czasu. Czasy były inne, kobiety były inne, moje obie Babcie nigdy nie pracowały zawodowo ale każda potrafiła szyć, haftować . Ich domy choć biedne były piękne.
Maglownik   zabrałam do swojego domu ale pomyślałam, że zamiast schować go  do szafy na pamiątkę  lepiej go jakoś wykorzystam bo płótno choć leciwe było w super stanie. Uszyłam  z niego pokrowce na deski do prasowania: dużą i małą taką co to można położyć na stół i przeprasować jakiś drobiazg. Na małej desce zostawiłam brzeg z lamówką Babci i jej haftem. Taka to już sentymentalna jestem,  z wiekiem coraz bardziej doceniam   drobiazgi.